...z jakąż niecierpliwością i nadzieją czekam co roku na kwitnienie tego wczesno wiosennego krzewu! Już w lutym wydeptuję ścieżkę wokół moich forsycji, zaglądając im 'w oczy', obserwując czy to może już, już za chwilę, zwarte, ale zauważalnie nabrzmiałe pąki ukażą swą słoneczną tonację. No właśnie, w tej właśnie kolorystyce leży problem skrajnych uczuć, które budzi we mnie obiektywnie cudowny krzew forsycji.
Słowo daję, nie potrafię wytłumaczyć swojego ambiwalentnego podejścia do żółtego koloru w ogrodzie. W zasadzie jedynym okresem, w którym go do tej pory akceptowałam, był czas wczesnej wiosny. Żonkile, bratki, krokusy, tulipany, czy właśnie wspomniana forsycja - ubrane w słoneczne barwy - potrafią naprawdę szczerze cieszyć moje ogrodnicze serce. Równają się metaforycznemu wypełnieniu nadziei i niecierpliwego oczekiwania, więc ich roli nie można przecenić!
Z forsycją mam jednak większy kłopot: z daleka ten rozświetlony krzew robi na mnie fantastyczne wrażenie: płonąca kula kwiecia przyciąga wzrok, wywołuje uśmiech na twarzy, budzi pozytywne konotacje. Jednak czym bliżej tej rośliny się pojawiam, tym szybciej mój entuzjazm gaśnie: kwiat wydaje mi się taki banalny w pokroju, stosunkowo szybko przekwita, a jego walor dekoracyjny jest dla mnie tym bardziej wątpliwy, im intensywniejszy w swojej żółci.
Dziwne, nie sądzicie?
Na tyle dziwne i dla mnie samej racjonalnie niewytłumaczalne, że postanowiłam się z tym demonem rozprawić, wziąć za bary, jakoś uporać. Przecież lubię, gdy kwitnie złotokap, przecież zaglądam do wodnych irysów w tym kolorze, przecież kupuję żółte tulipany do wazonu, przecież ubóstwiam azalie pontyjskie. Są więc pewne uwarunkowania i nadzieje na to, że zdołam pokochać żółte kwiaty w ogrodzie, które wnoszą przecież tyle słońca w każdy jego zakamarek! Pierwszym świadomym krokiem, by ujarzmić byka, jest postanowienie znacznie częstszego fotografowania w ten sposób ubarwionych roślin. Wiecie, że w swej przepastnej bibliotece niemal w ogóle nie posiadam zdjęć roślin występujących w TYM kolorze? Dzisiejszy post jest również opatrzony tylko jednym obrazkiem - tak, tak, więcej w archiwum forsycji nie ma! Drugim krokiem jest zamówienie na nowo powstającą wiosną rabatę języczki Przewalskiego. Chcę ja wkomponować w towarzystwo biało-fioletowo-zielone i mam nadzieję, że w końcu przełamię opory! Trzecim posunięciem będzie wprowadzenie żółtego do kompozycji jednorocznych. Trzymajcie kciuki, żebym się przekonała! ;-)
Na koniec tego emocjonalnego wpisu wypada powiedzieć kilka słów o samej forsycji. Ten silnie rosnący krzew kwitnie w lutym/marcu na zeszłorocznych pędach, jeszcze zanim wykształci listki. Nie boi się przymrozków, lubi słoneczne stanowiska i wilgotną glebę. Przycina się go tuż po kwitnieniu - nigdy przed! Kwitnienie forsycji uważane jest także jako umowny termin - swoiste zielone światło - do cięcia róż. Zatem moi drodzy, sadźmy forsycje! Bez względu na skrajne - jak moje - upodobania kolorystyczne, wiosną ta słoneczna kula światła zawsze przyniesie nam mnóstwo radości :)
Więcej zdjęć nie ma ;-)
W rzeczy samej - żółcienie ...nie szczególnie darzone przeze mnie sympatią i w moim ogrodzie są . Jednak forsycji ...nie ma - a była - i to trzy sztuki ...Natomiast skoro zaprosiłaś do ogrodu Ligularia Przewalskii ...to i może zaproś Britt Marie Crawford ..ma piękne liście , w ciemnym prawie bordowym kolorze , a kwiaty - niczym słoneczka . Z czasem pokochasz i moje błękity , które - jak żadne inne - pięknie komponują się z żółciami . Pozdrawiam ...
OdpowiedzUsuń...a to kolejny etap dla mnie, Iguniu - pokochać połączenie żółcieni z błękitami. Teoretycznie piękne, dla mnie wciąż problematyczne - nic nie poradzę :)
UsuńJęzyczka ma urocze liście! Przemyślę.
Pozdrawiam :)
Szafirki i ich kolor <3
OdpowiedzUsuńTo prawda!
UsuńA mnie wcale nie dziwi Twoje podejście do żółtego i specyficzne odczucia do forsycji. Mam dokładnie to samo! Nie da się racjonalnie wytłumaczyć - po prostu tak jest i już ;) Za to forsycję różową chętnie bym miała u siebie :D
OdpowiedzUsuń...ufff, ulżyło mi! ;-)
UsuńRóż, fiolety, biele - jak najbardziej :)
Widzę, że nie jestem osamotniona w niechęci do żółtego... Akceptuję, ale nie u siebie. Dla forsycji i innych wiosennych żółtek powinna być jednak taryfa ulgowa. Za kolor po szarej zimie;)
OdpowiedzUsuńOtóż to! Stąd tolerancja dla wczesnowiosennych odcieni żółcieni ;-)
UsuńBTW - wczoraj kupiłam pierwiosnka w tym kolorze i nawet... podoba mi się!
Przepiękny masz ogród Aguniada, do podobnego będę dążyć powoli :-)).
OdpowiedzUsuńDoradź proszę, czy stosujesz agrowłókninę pod korę, na zdjęciach wygląda, że nie, ale chciałam się upewnić.
Czytałam na forach, że generalnie lepiej jej nie stosować- na początku więcej plewienia, ale potem roślinki lepiej rosną. A może masz jakiś sposób na chwaty w korze?
pozdrawiam Marzena
Witaj, nie stosuję agrowłókniny - uważam, że zaburza cały obieg materii glebie, korzenie się duszą, rosną poziomo, są zapleśniałe. Szkoda fundować roślinom sztuczne podłoże, nie warto. Ja regularnie pielę i stosuję grubą warstwę ściółki z kory sosnowej. W zupełności wystarcza, by mieć estetyczne rabaty,
UsuńPozdrawiam!
Witaj Agnieszko,
OdpowiedzUsuńpamiętasz moją miłość do żółtego i niechęć do różu..? A teraz świat stanął na głowie i czytam Twoją wypowiedź z pełnym zrozumieniem. Denerwuje mnie czysty kolor żółty w ogrodzie, właśnie taki forsycjowy. A pudrowy róż mnie uwiodły. Bez walki, jakoś mimochodem.
Ciekawa jestem, jak się skończą Twoje eksperymenty...
Izo, na razie z rozmysłem nie unikam żółtego w domowych wiosennych kompozycjach. Aktualnie mam słoneczną prymulę na nóżce i różowo-żółty bukiet tulipanów. Nie powiem, żeby mnie ta tonacja powalała, ale nie przeszkadza mi, jak kiedyś - może więc coś z tego będzie :) Pozdrawiam!
UsuńWcale nie dziwne! Ta wiosenna żółtość jest taka magiczna. Dlatego też zaprosiłam forsycję do mojego ogrodu. :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNa odwrót, dziwne. :) Ja wprost uwielbiam. ;)
OdpowiedzUsuńJak pisałam wyżej, to dla mnie trudny kolor, ale się nie poddaję i staram przekonywać :) Zresztą, wiosną ma swoje prawa!
UsuńForsycja jest ładna tylko przez pierwsze chwile kiedy kwitnie. Bo pierwsza, bo kolor itd. Potem się troche nudzi, a krzew po kwitnieniu jest w ogóle nieatrakcyjny
OdpowiedzUsuńPełna zgoda, Janie! Nie mniej jednak, ucieszymy się wszyscy z jej pierwszych kwiatów, by potem zapomnieć o tym krzewie aż do następnej wiosny :)
UsuńTeż tak miałam Aguś dopóki nie zaczęłam zgłębiać symboliki kolorów. Teraz żółte kwiaty traktuję na równi z innymi :)) Miłej niedzieli
OdpowiedzUsuńWe mnie też coś się przełamuje! :)
UsuńPozdrawiam gorąco :)
Forsycja wyprowadza nas z szarzyzny zimowej i jako jedna z pierwszych, cieszy oczy słoneczną barwą. W towarzystwie innych krzewów prezentuje się wspaniale. Szkoda, że szybko przekwita.
OdpowiedzUsuńTrudno nie przyznać Ci racji :)
UsuńJeszcze kilka dni słońca i w mazowieckim będą kwitły!
Uwielbiam te żółte gałązki;)
UsuńPiękny ogród :) Aż chciałoby się tam zamieszkać ;) albo choćby weekendy spędzać. Ostatnio przeczytałam to i jestem coraz bardziej przekonana, że warto ogród mieć :)
OdpowiedzUsuńDanusiu, potwierdzam - warto w tym kierunku dążyć i szukać w posiadaniu ogrodu własnego szczęści :)
OdpowiedzUsuń