Ambrowca amerykańskiego po raz pierwszy wypatrzyłam będąc w odwiedzinach u
forumowej znajomej, Asi0809. Było to
dość wysokie już drzewko pięknie wpasowane w przód eleganckiej rabaty, o
zgrabnej koronie i zachwycających liściach. Na jego widok westchnęłam: „O, a co
to za fantastyczny klon?”. W odpowiedzi zaskakująco usłyszałam jak bardzo
się mylę – egzemplarz rosnący u Asi okazał się być ambrowcem amerykańskim.
Drzewko
od pierwszego wejrzenia ujęło mnie swoim reprezentacyjnym pokrojem, ciekawą bruzdowaną korą i urodą
liści, które do złudzenia przypominają te klonowe. Drzewo oglądałam w pełni
lata, więc dopiero przed nim był jesienny spektakl przebarwiania się - wtedy zwracał uwagę seledynową, soczystą zielenią. W bliskim
sąsiedztwie dostrzegłam miniaturę ambrowca, który jak się okazało, rozmnożył
się za pomocą odrostu od korzenia rośliny matecznej. W tym miejscu moje oczy
rozbłysły, gdy Asia ochoczo zaproponowała, że odrost będzie w najbliższym
czasie mój ;-)
W
międzyczasie przeczytałam w dostępnej literaturze, że ambrowiec to idealne
drzewo na moje gleby: lubi stanowisko słoneczne, oraz podłoże gliniaste i
wilgotne. To w sytuacji wysokich wód gruntowych występujących na naszych
terenach brzmiało dla mnie bardzo
obiecująco. Ojczyzną ambrowca są Stany Zjednoczone, a w szczególności okolice
Illinois, które znam bardzo dobrze. Klimat występujący w tym rejonie jest
zbliżony do polskiego i strefy klimatycznej, w której położony jest mój ogród,
zatem mogę być spokojna o kwestie związane z przemarzaniem. Oczywiście młode
egzemplarze należy w pierwszych latach okrywać, ale w przypadku niewielkiego
jeszcze drzewka nie stanowi to kłopotu.
Dzisiaj
właśnie przyjechał do mnie wraz z moim miłym gościem mój ambrowiec amerykański :-)
Z radością i niecierpliwością oczekuję na jego jesienną feerię barw, a już
teraz cieszę się jego urodą i balsamicznym zapachem ambry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz